Posty

Wyświetlanie postów z 2012

nie obijam się

Obraz
Ostatnie kilka dni spędziłam na L4. Nie był to czas zmarnowany, oj nie :) Poświęciłam się czytaniu, nadrabianiu zaległości w ulubionych serialach i oczywiście dzierganiu. Udzierg nie jest Bóg wie jak imponujący, ale prawie połowa już jest. Z naciskiem na "prawie". Ta dammm..kocyk dla malucha, który w maju pojawi się na świecie Wingspana polecam - leniwa robótka, nad którą nie trzeba myśleć - w sam raz do oglądania filmów. Dziękuję za Wasze komentarze - są dla mnie bardzo ważne.

Szczerbatek

Obraz
Cieszę się, że podobały się Wam moje pachnące choinki - na pomysł wpadłam w ubiegłym roku też z okazji jakiejś wymianki, a później popełniłam jeszcze kilkanaście dla moich koleżanek. Od piątku "odpoczywam" sobie na L4, na które zresztą wysłał mnie mój dyrektor! W szoku byłam! Poszłam do niego w piątek właśnie,żeby się zwolnić wcześniej do domu, bo świata nie widziałam przez to przeziębienie, a on kazał mi iść do lekarza. No to poszłam... Oczywiście wzięłam ze sobą druty - kilkugodzinne siedzenie w kolejce do lekarza zdecydowanie pomogło mojemu "Szczerbatkowi".  Jak to zwykle bywa, gdy wyciągam druty w miejscach publicznych, najpierw były ukradkowe spojrzenia, a końcu ktoś zdecydował się odezwać :) No i usłyszałam, że nie wyglądam na osobę dziergającą (czyli, że nie mam powyżej 70 lat???), a potem się zaczęło...że tak siedzieć w kolejce do lekarza to nuda, nic się nie robi, czasu szkoda, a ja to przynajmniej jakoś go spożytkuję. Miałam przeogromną ochotę powiedz

Wymiankowo

Obraz
Iwonka, TA Iwonka , skusiła mnie na zapisanie się na Wymiankę Świąteczną na fb. Wahałam się dość długo, bo obawiałam się, że najnormalniej w świecie nie wyrobię. W końcu uległam... Paczuszka do mnie już doszła, mnie niestety zajęło troszkę czasu obmyślenie koncepcji "co by tu...". Samej nie chce mi się wierzyć, ale po raz pierwszy w ramach wymianki nie zrobiłam nic na drutach. Stwierdziłam bowiem, że bez sensu jest troszkę dziergać coś dla osoby dziergającej. Tym razem postawiłam na filc. Nie byłam do końca przekonana o słuszności tej decyzji, bo dawno się filcowaniem nie bawiłam, zwłaszcza filcowaniem na mokro. Udało mi się na szczęście stworzyć coś, co swym wyglądem nie straszy ;) Ale najpierw prezencik od Gosi. (Wstyd się przyznać,ale nie miałam pojęcia, że znamy się też z bloggera :D ) tak, tak - to prujka :) W życiu takiej nie miałam, to teraz będę szaleć ;) A na tę włóczkę jest już pomysł A takie cosie dostanie moja "Ofiara" broszki - ch

Skutki uboczne wolnego popołudnia i...

Obraz
Kurczę, okazuje się, że jak człowiek chce, to może ;) I udaje się złapać za druty i nawet spróbować czegoś nowego. Naoglądałam się rękawiczek jednopalcych w ilości hurtowej na Waszych blogach i na facebooku. I doszłam do wniosku, że przecież zawsze chciałam takie mieć, tylko do tej pory nie odważyłam się wziąć ich na warsztat. Przekonana byłam, że pewnie zabierze mi to tyyyle czasu... Okazało się jednak, że wystarczył jeden prosty przepis, 4 druty pończosznicze, troszkę włóczki i parę wolnych godzin po pracy, by powstały moje własne, prywatne rękawiczki. Nie jest to ósmy cud świata, nie czarujmy się ;) dla mnie liczy się to, że po raz kolejny coś sobie udowodniłam. wzór : Warmest Mittens znaleziony na raverly włóczka: z szafy ;) Oliwia zakupiona daawno temu druty pończosznicze nr 3,5 Na razie moje paluszki czują się średnio komfortowo, przebywając w takim tłumie, mam nadzieję, że szybko się odzwyczają od samotności, którą im do tej pory serwowałam w pięciopa

krótko i na temat

Będzie bez zdjęć i bez rękodzielniczych pokazów. Od prawie dwóch tygodni jestem na nowym stanowisku, więc muszę się przystosować. W tym roku to moje trzecie miejsce pracy.Że już nie wspomnę o "8 miejscach pracy, na 8 lat po studiach" ;) trochę jak "1000 szkół na tysiąclecie państwa polskiego" :D Była szkoła, później bezrobocie, potem dyspozytornia w PM Auschwitz-Birkenau, a teraz biuro wolontariatu także w Muzeum. Sporo tego... W ubiegłym tygodniu padałam po powrocie do domu na twarz - trzeba było wstawać na 7.00 (wiem,wiem,nie ja jedna, ale przez pół roku chodziłam do pracy na 9.00, a skowronkiem nie jestem), a w pracy - same nowe zadania,a co za tym idzie pyzacze czerwone od emocji. Do zrobienia jakieś plany merytoryczne, finansowe, sprawozdania roczne, zamówienia publiczne. I ja mam wszystko wiedzieć...troszkę przesadzam,bo w wielu przypadkach mogę liczyć na pomoc, ale to i tak nie zmienia faktu,że muszę nauczyć się tyyyylu rzeczy. Teraz już mi się troszkę uspo

jesiennie

Obraz
 To znowu ja :) Albo nie odzywam się przez długie miesiące, albo publikuję kolejnego posta w ciągu kilku dni. Delektuję się czasem wolnym - mam drugą wolną niedzielę w październiku (pierwszej właściwie nie zauważyłam, bo odsypiałam wesele), a co ważniejsze ani w poniedziałek, ani we wtorek nie idę do pracy :) Taki mały urlop mi się zrobił. Parę dni temu skończyłam dziergać otulacz, który w pierwotnym zamyśle miał być szalem, ale zmieniła mi się koncepcja.Wstyd się przyznać, ale przeleżał on w szafie rok, bo zaczęłam go robić w ubiegłoroczne wakacje w pociągu do Wrocławia. A potem jakoś straciłam nim zainteresowanie. W końcu postanowiłam dać mu drugą szansę i, jak to było w przypadku żółtego sweterka, podejrzewałam, że dziada sprzedam komuś. Wystarczyło jednak, że przymierzyłam go po szyciu...W pracy były chętne na odkupienie go ode mnie, ale się nie dałam! Robię teraz kolejny na zamówienie dla koleżanki. Wzór: Upstairs (darmowy z raverly ) Włóczka: Tweed (dla Inter-Fox), znaleziona w

dawno mnie tu nie było

Obraz
Chyba już zapomniałam,jak wygląda mój blog ;) A wszystko przez to, że mój laptop (jako jedyny "w rodzinie", który nie jest skażony jakimiś poprawkami w oprogramowaniu) został przejęty przez mojego młodszego brata,który niebawem ma obronę magisterską. Nie do końca rozumiem do czego ten mój laptop ma służyć (bo jestem techniczny lajkonik), ale skoro młody potrzebuje, to jakoś wytrzymam. Niby każdy komputer działa tak samo, ale... Jakoś nie mogłam się przekonać do skorzystania z laptopa Rożka. Coś tam w międzyczasie powstało, a my zdążyliśmy odwiedzić Bieszczady i się w nich zakochać, ale o tym w kolejnym wpisie. Prawie dwa tygodnie temu byliśmy na weselu znajomych. Postanowiłam więc, jak to mam w zwyczaju, zrobić im kartkę. Długo nie umiałam znaleźć właściwego pomysłu, próbowałam, kombinowałam i nic mi się nie podobało. Na szczęście natchnienie spłynęło na mnie w piątkowy wieczór. Powstała skromna karteczka, ale mam nadzieję, że spodobała się Nowożeńcom.    Udało

zezwłok ukończony

Obraz
Chyba nie pamiętam, kiedy zaczęłam robić żółty sweterek. Było to na pewno wczesną wiosną, bo planowałam wykorzystywać go w te jeszcze nieco chłodne wiosenne wieczory i poranki. Od tego czasu minęły lata świetlne, a ja po wielu próbach ukończyłam wreszcie żółty zezwłok. Muszę się przyznać,że w którymś momencie zaczęłam mu złorzeczyć i obiecywałam,że jak tylko przyszyję guziki, to trafi do kontenera z ubraniami. Tak go nie lubiłam w dzierganiu, że hej! Nadejszla jednak wiekopomna chwila i zezwłok został ukończony. Wrzuciłam go wtedy na me nie takie wcale chude kości i...pokochałam miłością prawdziwą. Nie przeszkadza mi wcale, ale to wcale fakt,że robiony ze 100% akrylu, zastanawiam się nawet, jak mogłam tak nad nim kręcić nosem.Miał już swoją premierę między innymi w pracy i musiałam strzec go jak oka w głowie ;) Dobra, dość już gadania. Oto winowajca Rożek obiecuje lepsze zdjęcia, bo wtedy chyba oboje nie mieliśmy natchnienia. W ubiegłym tygodniu zrobiłam sobie dwie wycieczki

na żółto i ...

Obraz
Pojawiły się szanse, że ukończę swój żółty sweterek, wierzyć się nie chce! Robię go od kwietnia, więc tempo mam jak PKP, ale chyba się nie przejmuję :) Miał być na chłodne wiosenne wieczory, ale i na jesień będzie jak znalazł...Wiem, wiem, lato w pełni a ja tu o jesieni, wybaczcie. Sweterek nie jest ani szczytem marzeń, ani umiejętności. W dodatku popełniam go z akrylu, bo jak siedziałam w domu na bezrobociu to nie bardzo miałam finanse na coś lepszego. Nie skrzypi w palcach podczas roboty, to może i w noszeniu nie będzie zły? A jak będzie, to się z nim rozstanę.  Chyba zrobię w nim rękawki 3/4, bo długie rękawy i tak zwykle podnoszę do łokcia. Wzór listków na plecach zaczerpnęłam  STĄD . Taki sam mam na kamizelce, którą przejęła moja Mamcia i do której kamizela znacznie bardziej pasuje. Ale, żeby nie było, łapki mnie swędzą już do czegoś nowego. Nabrałam na drutki moje malabrigo, celem popełnienia bluzeczki. Coś mi jednak mówi,że z tego pomysłu, przynajmniej w takiej wersji,

nierobótkowo, ale jestem i żyję :)

Właśnie się zorientowałam,że od mojego ostatniego popełnienia posta minęły prawie 2 miesiące. No, niech będzie że dwa, o te kilka dni nie będę się spierać. Wstyd mi - raz że nie piszę, a dwa że na drutach ciągle żółty sweterek, który już dawno miał być  w użyciu.Nie chcę się jednak nad sobą użalać, bo właściwie nie mam powodu. Od dwóch miesięcy pracuję w Muzeum Auschwitz. Nie jest to praca marzeń, ale cieszę się, że nie muszę siedzieć w domu i starać się jakoś organizować czas, żeby mnie nuda i monotonia nie zjadły. A w pracy na nudę narzekać nie mogę - codziennie do przyjęcia kilkaset grup, rozmowa nie tylko po polsku i angielsku, ale i zmaganie się z innymi językami. Ostatnio z przerażeniem stwierdziłam,że mówię po niemiecku (no, może "mówię" to lekka przesada, ale coś niecoś jestem w stanie z siebie wykrzesać). Zdarzają mi się i śmieszne sytuacje, ale to rzadkość. Przedwczoraj miałam kumulację - najpierw powiedziałam pilotowi grupy, którą kończyłam przyjmować "dzie

pani z telewizji

Sobota. Mój pierwszy dzień w pracy. Rano odbieram telefon i przedstawiam się "Katarzyna Zielińska". Odpowiada mi głucha cisza. Parę godzin później pojawia się pan, który dzwonił rano i mówi mi tak: - Wstawiam wodę na kawę, machinalnie wybieram numer i co słyszę? Katarzyna Zielińska. Myślę sobie - dodzwoniłem się do telewizji! Póki co na robótki nie mam czasu. Od piątku w moim sweterku przybyły całe 4 rzędy. Szaleństwo. Do przeczytania... :)

ginko in red

Obraz
Zastanawiałam się ostatnio, co tak pozytywnie wpływa na tempo mojego dziergania. Podejrzewam,że są to dwa czynniki: pierwsze primo - to, że jestem od połowy lutego chicken house, czyli kura domowa (wiem, wiem chicken to kurczak, ale tak ktoś kiedyś powiedział i zostało w pamięci), a drugie primo - systematyczne spotkania robótkowe w Dyni . Dziewczyny machające drutami z prędkością odrzutowca (dobrze,że bez charakterystycznego dla niego dźwięku) motywują mnie do działania. I działam. Bo nie chciałabym na trzecim z kolei spotkaniu dziergać tego samego szala... Przedwczoraj skończyłam ginko, robione według  tego wzoru znanego pewnie wszystkim. W związku z tym, że tymczasowo nie zarobkuję, sięgnęłam do szafy, która obdarzyła mnie motkami czerwonej Sonaty Aniluxu. Na chustę o większej ilości oczek niż oryginalny wzór zużyłam 2 motki. Chustką w pełnej krasie pozachwycałam się całe jedno popołudnie, a kolejnego dnia wysłałam ją do pewnej Kasi. Mam nadzieję, że dotrze do niej przed Świętami

moss, kate moss ;)

Obraz
Hmm...to chyba pewne nadużycie :) Żeby wyglądać jak rzeczona Kate musiałabym "schuść" pewnie kilkadziesiąt kilo. A to zdecydowanie za wiele. W ubiegłym tygodniu skończyłam sweterek wg pomysłu Effci. (chciałam podlinkować, ale coś mi to waryjactwo świruje i po raz sewernasty próbować nie będę). Pokazałam się w nim w paru miejscach, ale dopiero w ostatni piątek doczekał się obzdjęciowania. I wiecie co? Uwielbiam go! Muszę sobie zrobić jeszcze do niego pasek (jednak, bo myślałam, że nie będzie mi potrzebny. Ale jest). Ględzić nie będę więcej - oto on. Dziergany z Angory ram, rozmiar ekonomiczny. Wyszło jakieś 1,5 motka :) w roli modelki - wieszak, bo nie było w domu fotografa tym razem w roli modelki stół pierwszy wrabiany rękaw no cóż...Kate Moss ;) Sweterek jest cudownie lekki i miętki, i bardzo, bardzo cieplutki. Tymczasem na drutach to: Pewnie jedne z ostatnich motków Sonaty, z których ma powstać ginko. (linku znów brak, bo blogger mnie dziś nie l

nie samymi drutami człowiek...

Obraz
macha :) Z początkiem roku postanowiłam się nauczyć kilku nowych rzeczy. Zaliczyłam do nich między innymi haft matematyczny, bo bardzo spodobały mi się kartki robione tą metodą. Zniechęcało mnie do niech jedno - "matematyczny". Zastanawiałam się, jak ja, prosta polonistka, zdołam tę matematykę ogarnąć. W ubiegłym tygodniu wzięłam się w garść, chwyciłam za igłę i stwierdziłam,że to wcale takie trudne nie jest. :) Owszem, czasem trzeba liczyć, nawet czasem często,żeby wszytko wyszło ładnie, ale przecież jak robię na drutach, to też muszę przeliczać oczka. Pierwsze jajka były "nieco" niesymetryczne, wyglądały jak po jakichś ciężkich przejściach, ale chyba jest już lepiej. Zresztą, popatrzcie i oceńcie sami: Chyba jest ok ? :)