pasiasty, czyli wreszcie jest
Nie mam pojęcia jak długo broniłam się przed zrobieniem swetra od góry. Ciągle tłumaczyłam (bardziej oczywiście innym niż sobie, bo ja byłam tego pewna) że nie umiem. No tak...najłatwiej powiedzieć, że się nie umie. Metoda "od góry" zaczęła mnie kusić już wtedy, gdy zabierałam się za sweter dla Rożka. Oczywiście znów stwierdziłam,że nie umiem, że trzeba będzie pruć (jakby mi to dziwne było). Podjęłam w końcu wyzwanie - i wiecie co? Umiem! Wyszło! Z małym tylko pruciem, bo dół w wersji pierwszej wyszedł niespecjalny... Premiera była, ba! nawet prapremiera. Niektórzy patrzyli ze zdziwieniem nie wierząc, że to tymi ręcami zrobiłam. W sercu dzika radość :) Na pyzaczach też :) Jak następnym razem powiem,że nie umiem, to kopnijcie mnie w tył, żebym nie gadała, tylko wzięła się do roboty. O! Marzyła mi się sesja na polku, ale nie odważyłam się wyjść w ten mróz... Nie powiem, żeby sweter był długi ;) Wyszedł taki akurat. Dobrze,że w ostatnim momencie coś mnie "natchło...