mama wraca do pracy

Od tygodnia jest mi cholernie ciężko. Bo - jak w temacie - wracam do pracy - już w najbliższy poniedziałek. A przecież tak niedawno mieliśmy "szybką akcję". Tak niedawno po raz pierwszy spojrzałam w te węgielki oczek. Tak niedawno maleńkie paluszki zacisnęły się na moim kciuku. A teraz kawaler ma skończone 7 miesięcy, wyraźnie pokazuje, co mu się podoba, a co nie, świetnie siedzi i coraz częściej wspina się po mnie (wszak mama to chyba najlepsza ścianka wspinaczkowa ever) lub po tacie i radosnym "E!" oznajmia, że już stoi ;)
Wiem, wiem... przecież mogłam skorzystać z rocznego urlopu macierzyńskiego. Gdybym miała normalną umowę o pracę, to pewnie pisałabym te słowa gdzieś w sierpniu. Ale pracuję na zastępstwo, więc i tak mam szczęście, że mój pracodawca nie pożegnał się ze mną w dniu, gdy mu obwieściłam radosną nowinę. I teraz chyba moja kolej, by być fair.

Leosiem będą na razie zajmować się moi Rodzice, którzy opiekują się już moją Siostrzenicą, prawie trzylatką. Dzieckiem bardzo żywiołowym... Czasem się zastanawiam, jak wytrzymają z tą naszą dwójką ;) To chyba sprawia, że będzie mi jednak nieco łatwiej wrócić do pracy, bo mam świadomość, że zostawię tego małego Dziada z kimś, kogo znam, komu ufam, kto przecież mnie wychował. Moja Mama zresztą już mi zapowiedziała, że jak spróbuję do nich dzwonić, to wyłączą telefony...

JEDNAK mimo wszystko - ciężko mi. Chyba dopada mnie lęk separacyjny, nie mogę sobie wyobrazić, jak to będzie nie spędzać całego dnia z Leosiem.

 A jak to było u Was, drogie Koleżanki? Czy zawsze jest tak trudno?

***
Do napisania dzisiejszego postu skłonił mnie post jednej z blogujących mam (domniemywam, że jednej z tych "popularniejszych"). Nie, nie pisała ona o swoim powrocie do pracy... Pisała o czarno-białym kocyku, bardzo modnym, a jakże. Takim, który chyba powinna kupić każda mama swojej pociesze. I o pieluchowych testach... I zaczęłam się zastanawiać, co straciło moje dziecko, skoro Mama wydziergała mu kolorowy kocyk. I dlaczego, jak ta wariatka, przebieram go po każdej "grubszej sprawie", skoro niektóre pieluchy są tak chłonne, że nie trzeba dziecka przebierać kilka razy w ciągu dnia. Cóż, moja mama czasem mówi, że w nawozie lepiej się rośnie ;)

Komentarze

  1. Rozstanie boli , ale trzeba jakos sobie z nim poradzic . Powrot do pracy do wielka decyzja , pozniej pzredszkole , kolejny bol i tak bez konca .Wczoraj odwiozlam na lotnisko moje starsza , wyjechala na kilka tygodni, wiec doskonale rozumiem co czuje mam , ktora musi rozstac sie z dzieckiem malym czy duzym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to to było ciężkie przeżycie, ale bardzo się cieszyłam na zmiany. Musiałam zaangażować męża w opiekę, bo chyba by palcem nie kiwnął. Takiego mam leniucha. Choć z moim Antosiem rozstałam się gdy miał skończony roczek i już chodził. Osobiście byłam już zmęczona siedzeniem w domu. Trochę czułam, że cofam się w rozwoju. Więź mama - dziecko jest niesamowita, ale uważam, że przychodzi czas, że każde pójdzie własną drogą...

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie powrót do pracy po macierzyńskim przy Franiu było dla mnie normalnym ze tak powiem doświadczeniem. Miałam już praktykę po Karolinie, jednak z dużą różnicą wieku. człowiek zapomniał już częściowo, jak to było 6 i pół roku temu.Tym bardziej że siedziałam w domu cały rok. szef najpierw został u mojej mamy przez cały miesiąc 100 km stąd, bo miałam komplikacje w pracy , o czym pisałam kiedyś rozgoryczona na blogu. Potem było już jak z płatka, można powiedzieć. W pewnym momencie nawet zaczął machać na do widzenia. Dzwoniłam po kilka razy dziennie, myślałam co w domu. Teraz już duży facet prawie 3 letni zostaje i z nianią i koleżanką moją, mężem, o dziadkach nie wspomnę bo dla niego już jest norma...wiadomo poczatki są trudne, ale my kobiety mamy zapisane to w genach i z tym dajemy sobie świetnie radę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciężko było. Akurat skrócili wtedy urlopy macierzyńskie. Młody miał 3,5 miesiąca jak wracałam do pracy. Jechałam tramwajem i łzy mi się lały strumieniami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo, że moje dzieci cała trójka już dorosły, to wspominam, że zawsze trudno było wracać do pracy. Tym bardziej, że nie miałam blisko Rodziców, którzy pomogliby w opiece nad maluszkiem. Posiłkowałam się nianiami. Na szczęście zawsze trafiałam dobrze. Myślę, że łatwiej przechodzi się takie rozstania, ze świadomością, że to również dobre dla dziecka. Usamodzielnia i uspołecznia się się łatwiej w przyszłości. Niestety nie jest to takie hop-siup. Zawsze boli jedną i drugą stronę, ale z takimi boleściami nieodzownie związane jest życie :-)
    Najgorsze co można zrobić dziecku i sobie, to uzależnić je od siebie. Nadopiekuńczość wyrządza wiele krzywdy.
    Myślę, że zostawiając synka pod opieką rodziców, nie masz się czym martwić :-) Pozdrawiam i życzę szybkiego przywyknięcia do nowej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze odwiedziny i ciepłe słowa - dodają skrzydeł :)

Popularne posty z tego bloga

czasem praca to nie tylko praca...

pierwsza chusta