wakacje

A ja zrobiłam czapkę :) Można przypuszczać,że zwariowałam - spokojnie, to stało się już jakiś czas temu ;) Czapka robiona w ramach prezentu dla Oliviera, który po raz pierwszy przyleciał do Polski, a którego ja zobaczę w piątek - także po raz pierwszy. Dziś w roli modela mój Brat. :D


Wczoraj wypuściłam się do pasmanterii, wolę nie myśleć nawet, jak długo jej nie odwiedzałam. Ale nadrobiłam stracony czas:) Kupiłam sobie Yasemin z przeznaczeniem na  February Lady Sweater. Przepis na niego(przetłumaczony) znalazłam u Marty. Na tym jednak nie koniec. Dopadłam też Sonatę na abrazopodobny szal o nazwie Annis, który można znaleźć tutaj.
Korci mnie jeszcze summit. O tłumaczenie pokusiła się Rene. Stwierdzam,że lubię dziurawe szaliki:) Jakiś czas temu miałam etap "clapotis". Robiłam jeden za drugim, aż wyczerpałam pociąg do tego szala. Pozostał mi natomiast początek któregoś z kolei clapotisa, który tradycyjnie siedzi w szafie. Myślę, że wrócę do niego niebawem, bo podoba się bardzo mojej koleżance. Tymczasem na drutkach mam to:

Nie pamiętam nawet, co to za nitka. Kupiona ładnych parę lat temu, kiedy siostra obiecała mi szydełkową spódnicę. Jak obiecała, tak potrzymała wełenkę hmmm... nie wiem ile, po czym stwierdziła, że jednak nic z tego nie będzie. Nitka, żeby nabrać mocy prawnej, trafiła do szafy, skąd wyjęłam ją parę tygodni temu z myślą, że będzie z niej letnio-jesienne wdzianko z krótkim rękawem. Dziergać zaczęłam jednak dopiero w ubiegłym tygodniu, bo wreszcie mam czas :)

Powoli dociera do mnie, że mam wakacje. Zaczynam odpoczywać, nabierać sił. I nie powiem - dobrze mi z tym :) Wakacje dwa lata temu spędziłam w Muzeum Auschwitz, pracując jako "Antenka" - wydawałam słuchawki grupom. Baaardzo "rozwijająca" praca... Bardzo. Plusem pozytywnym (jak mówił pan Adam od poetyki) było na pewno to,że przypomniałam sobie angielski. No i to,że poznałam Rożka. Więcej plusów nie pamiętam... Dzięki temu bardziej doceniam to, że wakacje mam wolne.
Najbliższy weekend spędzamy w Zakopanem. Już się nie mogę doczekać. Góry to dla mnie miejsce szczególne, wymagające wiele, uczące pokory, ale pozwalające w pełni naładować akumulatory.
Zmykam - nie wiem, czy do książek, czy do drutów. Czytam bowiem teraz książkę Sary MacDonald "Godzina przed świtem" . O właśnie tę:

Komentarze

  1. no no widzę że się dziać zaczęło:)może i ja zacznę w końcu coś dziać po tej cholernej obronie...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też dużo robiłam na drutach.moje dziecię miało mnóstwo sweterków,sukieneczek...
    ale jakoś szydełko bardziej mi pasuje...
    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze odwiedziny i ciepłe słowa - dodają skrzydeł :)

Popularne posty z tego bloga

czasem praca to nie tylko praca...

pierwsza chusta